Pan Edward Baumgart przysłał nam swoje przemyślenia na temat gwary bydgoskiej oraz opowiadanie napisane z użyciem bydgoskich wyrażeń. Gorąco zachęcamy do przeczytania!
sobota, 15 listopada 2014
sobota, 8 listopada 2014
Wśród nocnej ciszy
W poszukiwaniu filmów z Bydgoszczą w tle trafiłem na film Wśród nocnej ciszy. Fakt istnienia obrazu pod tym tytułem był mi znany od kilku lat, bowiem od czasu do czasu bywa grany w ramach różnych spotkań w Bydgoszczy w centrach kulturalnych. Nigdy jednak nie udało mi się dotrzeć na żaden z seansów ani nie kwapiłem się do obejrzenia filmu w domu. W końcu jednak zdecydowałem się zapoznać się z nim. I nie żałuję.
Film oparty jest na powieści Ladislava Fuksa "Śledztwo prowadzi radca Heuman". Akcja ekranizacji toczy się w okresie międzywojennym w niewymienionym z nazwy portowym mieście na Pomorzu. W filmie pojawia się bardzo dużo miejsc kręconych w Bydgoszczy. Błędem byłoby jednak powiedzieć, że akcja filmu toczy się tylko w Bydgoszczy, bowiem już w pierwszych minutach mamy scenę w kościele św. Jakuba w Toruniu. Owe "portowe miasto" jest miastem anonimowym, wypadkową kilku innych polskich miast.
Fabularnie film jest całkiem rozwinięty. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia w mieście dochodzi do tajemniczych morderstw dzieci. Przy każdej z ofiar znajdowana jest zabawka z kotem, co wskazuje na seryjny charakter tych zabójstw. Śledztwo prowadzi komisarz Herman, którego relacje z synem nie są najlepsze; ojciec jest zaborczy i wprowadza w domu surową dyscyplinę, zabrania swojemu synowi przyjaźnić się, wymierza mu kary za najmniejsze przewiniania. Synowi ta sytuacja bardzo nie odpowiada i próbuje zrobić wszystko, by ojciec podał się do dymisji. Mamy tu więc klasyczne śledztwo połączone z wątkiem psychologicznym, rodzinnym, dramatycznym. Więcej fabuły nie będę, by nie odebrać nikomu przyjemności z oglądania filmu. Nie spodziewałem się tak interesującego filmu. Filmu klimatycznego, zimnego i wciągającego, pełnoprawnego kryminału, bardzo niedocenianego.
Stary Port/Rybi Rynek
Ulica Pod Blankami. W filmie na tej ulicy zlinczowany został człowiek zaczepiający małą dziewczynkę, której chciał pomóc zanieść wodę do domu. Czy mężczyzna faktycznie chciał jej pomóc czy żywił wobec niej inne zamiary - tego film nie wyjaśnia; scena pokazuje napiętą atmosferę w mieście, w którym grasuje seryjny morderca zabijający dzieci, w społeczeństwie wyczulonym na tego rodzaju zachowania.
Wśród Nocnej Ciszy
Rok produkcji: 1978
Reżyseria: Tadeusz Chmielewski
Scenariusz: Tadeusz Chmielewski
Na podstawie: "Śledztwo prowadzi radca Heuman", Ladislav Fuks
Obsada:
Jerzy Bończak - Juliusz Stopek
Teresa Lipowska - Helena, żona Wańka
Halina Kowalska - Genowefa Stopkowa
Tomasz Zaliwski - Komisarz Teofil Herman
Piotr Łysak - Wiktor, syn Hermana
Bądź na bieżąco dzięki facebookowi
środa, 5 listopada 2014
Wypadek 1934 roku
W
kontekście omawiania szczegółów architektonicznych śródmiejskich
kamienic - czy też porównywania zdjęć sprzed kilkudziesięciu lat
ze stanem dzisiejszym - ważna jest znajomość wydarzenia, które
miało miejsce 19 stycznia 1934 roku. Tego dnia ze szczytu kamienicy
Carla Meinhardta (był on restauratorem, dla którego wzniesiono
ten budynek; dzisiaj mieści się tam m.in. siedziba Gazety
Wyborczej) spadła figura raniąc trzy osoby. Aby poznać szczegóły
należy sięgnąć po przedwojenną prasę; cofnijmy się więc
osiemdziesiąt lat wstecz i kilku wydań Kuriera Bydgoskiego z dnia
20 stycznia 1934 roku (pisownia artykułu oryginalna, wraz z
literówkami):
"Wstrząsająca katastrofa w Bydgoszczy
Spadająca
z wysokości około 20 metrów figura cementowa wraz częścią
ściany uderzyła w głowy przechodniów. Ofiarą strasznego zajścia
padły 3 osoby.
Krew
mrożący w żyłach wypadek wydarzył się w dniu wczorajszym w
godzinach przedwieczornych. Miejscem tragicznego zajścia, którego
ofiarą padły 3 osoby, był trotuar przed domem nr. 27 przy ulicy
Gdańskiej – naprzeciw Placu Wolności.
W
czasie największego ruchu ulicznego, około godziny 6-tej przed
wieczorem, urwała się nagle część muru, utrzymująca linję
architektoniczną budynku, wraz z cementową figurą ornamentacyjną.
Cegły spadające wraz z figurą z wysokości około 20 metrów,
ugodziły trzech przechodniów, z których dwóch bez przytomności
padło na ziemię. Trzecia natomiast ofiara wypadku – pewien
mężczyzna, którego nazwiska nie ustalono, wsiadł natychmiast w
taksówkę i odjechał w nieznanym kierunku.
Natychmiast
przybyła na miejsce karetka pogotowia ratunkowego, przewiozła
nieszczęśliwych do szpitala miejskiego, gdzie stwierdzono, iż
rannymi są: 25-letni nauczyciel szkoły powszechnej na Jachcicach
Jan Kranz, zamieszkały z rodzicami przy ul. Niegolewskiego nr. 8
oraz 18-letnia Irena Mądrowska, córka robotnika Wojciecha
Mądrowskiego, zatrudnionego w garbarni Buchholza, zamieszkałego
przy ulicy Marszałka Focha nr 24. Mądrowska
ostatnio zatrudniona była w charakterze uczennicy w cukierni pana
Kucharskiego przy ulicy Długiej. Lekarz
na miejscu stwierdził w obu wypadkach złamanie podstawy czaszki.
Stan obu nieszczęśliwych ofiar tragicznego zajścia, okazał się
już wczoraj beznadziejny.
Kilkanaście
minut po tragicznym wypadku, przybyła na miejsce straż pożarna.
Przybyli także komisarz Policji Państwowej p. Fąferek, oraz radca
budownictwa miejskiego p. Raczkowski. Miejsce katastrofy
zabezpieczono. Straż pożarna usunęła pozostałości rwącego się
gzymsu.
Sprawozdawca
nasz na miejscu stwierdził przyczynę zerwania się części muru
wraz z figurą. Na wierzchołku domu do dodatkowej ściany
utrzymującej linję architektoniczną, doklejono z mieszaniny
cementu i wapna figurę ornamentacyjną. Figura wraz ze ścianą nie
stanowiła jednolitej masy. Ściana, do której przymocowana była
figura, stanowiła ścianę silnie poddaną pod działania
atmosferyczne – tak zw. Ścianę deszczową. Pomiędzy figurą, a
ścianą z biegiem lat, na skutek tych działań zewnętrznych
utworzyła się szczelina, która w czasie deszczu napełniała się
wodą. W dniu wczorajszym naskutek dość silnego podmuchu wiatru,
część osłabionej działaniami atmosferycznymi ściany, wraz ze
słabo przymocowaną figurą, spadła na głowy przechodniów.
Właściciel
domu p. Ostrowski, współwłaściciel fabryki obuwia Behring,
ubezpieczony jest od odpowiedzialności cywilnej od spowodowanych
wypadków w obrębie swojej nieruchomości. Wypadek spowodowany
został wadliwą budową krawędzi, oraz niedozwolonym przymocowaniem
do tej ściany – ciężkiej figury cementowej. Jaki jest stopień
winy właściciela domu, wykaże śledztwo.
Na
miejscu katastrofy zebrały się wczoraj tłumy publiczności.
Znacznie zahamowany ruch uliczny, regulowało kilkadziesiąt
posterunkowych. Jeszcze w kilka godzin po wypadku nie znano nazwisk
nieszczęsnych ofiar zajścia. To też ze wszystkich stron miasta
dopytywano się w szpitalu o wygląd i pochodzenie nieszczęśliwych.
W
pierwszych godzinach służba szpitalna nazwisko Jana Kranza podała
za Jana Kranzego, ponieważ śmiertelnie raniony posiadał przy sobie
pocztówkę, pod takie nazwisko zaadresowaną. Około godziny 7,30
wieczorem, stwierdzono nazwisko drugiej ofiary wypadku. Do szpitala
miejskiego przybył ojciec Mądrowskiej. W szpitalu rozegrała się
wstrząsająca scena. Mądrowski, rozpoznawszy swoją córkę wpadł
w wielką rozpacz, nie mającą granic. Niemniej wstrząsająca scena
rozegrała się już późnym wieczorem, gdy do szpitala przybyli
rodzice Kranza. Dzisiaj
w nocy około godziny 3-ciej zmarł, nie odzyskawszy przytomności –
Jan Kranz, 16-letnia Irena Mądrowska zmarła dzisiaj o godz. 8 min.
30 rano.
Wczoraj
wieczorem około godziny 8-mej przybyła na miejsce wielkiego
nieszczęścia Miejska Komisja Budowlana wraz z p. Prezydentem miasta
L. Barciszewskim, oraz z p. Starostą Dr. Nowakiem ,i komisarzem p.
Fąferkiem. Dzisiaj
w godzinach rannych zjawiła się także na miejscu katastrofy
komisja sądowo-śledcza z sędzią śledczym Sądu Okręgowego
Gertychem i wice-prokuratorem p. Czakiem na czele. Komisja ta ustali,
kto jest winnym spowodowania nieszczęśliwego wypadku.
Wieść
o strasznej katastrofie przy ulicy Gdańskiej lotem błyskawicy
rozeszła się po całem mieście, wywołując przygnębiające
wrażenia."
Kamienica
na początku XX wieku
|
Gazeta
kontynuowała wątek katastrofy również następnego dnia:
"Po katastrofie przy ulicy Gdańskiej
Z
kół technicznych naszego miasta otrzymujemy następującej treści
uwagi:
Katastrofę,
która wydarzyła się przy ul. Gdańskiej nazwać można budowlaną,
i trudno zaliczyć ją do zwykłych nieszczęśliwych wypadków. Jest
ona jedyną tego rodzaju, o bardzo ciężkim charakterze. Zginęło
dwoje ludzi. W obecnych czasach, niestety, nerwy nasze na takie
zdarzenia są zbytnio przytępione, aby katastrofa taka wywarła na
nas większe wrażenie. Inaczej było dawniej. Po takich zdarzeniach,
wszystko i wszystkich poruszonoby, aby coś podobnego się nie
powtórzyło. Groza takiego wydarzenia wywoływałaby prawdziwą
panikę. Jakże w dzisiejszych czasach inaczej. Jeden mniej, jeden
więcej wypadek, o to nie chodzi. Bezpieczeństwo publiczne? O tyle,
o ile. Ustawy – ustawami, a rzeczywistość – rzeczywistością.
Wnioski? Środki zapobiegawcze? Próżne nawoływania, te kosztują!
A na to niema pieniędzy. Najważniejsze zaś, że na takie rzeczy
przecież niema czasu. Przepisy bezpieczeństwa publicznego stosuje
się tam, gdzie niebezpieczeństwa wogóle niema, albo po to, aby
komuś życie uprzykrzyć.
Prawo
budowlane aż do przesady zajmuje się bezpieczeństwem publicznem, a
mimo tego mamy takie katastrofy, jakich dawniej nie znano. Jeżeli
chodzi o bezpieczeństwo publiczne, to z wszystkich ustaw i przepisów
wynika jasno, że władze do tego ustanowione mają obowiązek o
bezpieczeństwo takie dbać i działać tam, gdzie bezpieczeństwa
tego niema.
Mimowoli
narzuca się pytanie, czy powołane czynniki rzeczywiście po myśli
tych przepisów, o takie bezpieczeństwo publiczne dbają? Wobec
zachodzących takich wypadków, śmiało powiedzieć można, że nie.
Jaskrawym
takim dowodem jest właśnie katastrofa, która się wydarzyła przy
ulicy Gdańskiej. Dom pobudowano w roku 1911-ym. Tynk i dekoracje
architektoniczne wykonane są z t. zw. Materjału szlachetnego.
Roboty fasadowe wykonane zostały jednakowoż nieprawidłowo. Po
23-ch latach fasada została silnie przez wpływy atmosferyczne
nadwątlona. Remont tejże winien był zatem dawno nastąpić i to
właśnie w interesie bezpieczeństwa publicznego. W takich wypadkach
właścicielowi domu trudno przypisać znawstwo, a szczególnie w
wypadku, w którym figura dekoracyjna u szczytu przy głównym
gzymsie została przez wpływy atmosferyczne t.j. Przez wodę i mróz,
czyli lód, od muru odczepiona, skutkiem czego obaliła się na dach,
rozbijając się w bryły, a bryły te spadły z 4-piętrowej
wysokości na chodnik, zabijając ludzi."
Kilka
następnych akapitów pominiemy, bowiem nic one nie wnoszą do naszej
sprawy. Bardziej interesujące, wręcz kluczowe, jest za to
zakończenie:
W
ciągu dnia wczorajszego usunięto pozostałości rwącego się
gzymsu na szczycie domu nr. 27 przy ul. Gdańskiej, przed którym
wydarzył się straszny wypadek. Miejskie władze budowlane w związku
z tragicznym wypadkiem oberwania się ściany wraz z figurą przy ul.
Gdańskiej przystąpiły do akcji usunięcia z wszelkich budowli
niepotrzebnych gzymsów i figur. W dniu wczorajszym straż pożarna
usunęła różne figury z gmachu Teatru Miejskiego i Archiwum
Państwowego przy ulicy Dworcowej. Akcja przybierze prawdopodobnie
większe rozmiary."
Pogrzeb
ofiar odbył się na koszt miasta w niedzielę, 21 stycznia 1934
roku. Kondukt żałobny wyruszył z kostnicy Szpitala Wojskowego przy
ulicy Jagiellońskiej na Nowy Cmentarz Farny o godzinie 14:30.
Prezydent Barciszewski zaapelował o udział w uroczystościach
członków Korporacyj Miejskich."
Skoro
jesteśmy już przy pogrzebie, warto wspomnieć jak wyglądał. Jak
donosił Kurier Bydgoski - "nieprzeliczone tłumy"
zapełniły ulice Jagiellońską oraz Trzeciego Maja już na pół
godziny przed rozpoczęciem uroczystości; kondukt żałobny,
prowadzony przez księdza kanonika Schulza w asyście księdza
Mnichowskiego. Kondukt otwierała dwoma wieńcami żałobnymi
młodzież ze szkoły na Jachcicach, w której Jan Kranz był od
kilku miesięcy nauczycielem. Tuż za nimi szło grono nauczycielskie
oraz straż pożarna z wieńcami ofiarowanymi przez miasto. W
pierwszym karawanie niesiono ciało Ireny Mądrowskiej, za którym
podążała jej najbliższa rodzina. Za trumną z ciałem Jana szła
matka z dwoma ubranymi w mundury wojskowe synami. W dalszych
szeregach pozostali członkowie rodziny, Rada Miasta, prezydent
Barciszewski oraz tłumy bydgoszczan.
Zatrzymajmy
się na chwilę przy nazwisku wspomnianego księdza Schulza -
urodzony w 1884 roku kapłan brał udział w Powstaniu Wielkopolskim
(nie walczył; pełnił posługę duszpasterską), a pod koniec 1931
roku otrzymał funkcję proboszcza w parafii pw. św. Marcina i
Mikołaja. Po wkroczeniu Wehrmachtu odmówił prawa do ewakuacji i
brał czynny udział w działalności Straży Obywatelskiej oraz
próbach wynegocjowania humanitarnego traktowania członków tej
organizacji przez niemieckiego okupanta. Aresztowany siódmego
września, po nieludzkich przesłuchaniach i torturach, zesłany
został do obozu koncentracyjnego Dachau (21 września), skąd po
pięciu dniach został przeniesiony do Buchenwaldu, gdzie zmarł 31
marca 1940 (lub 17 kwietnia) roku w karnym bunkrze (z głodu bądź
uduszone), do którego trafił za wymianę pozdrowień kapłańskich
podczas świąt Wielkiejnocy. Podczas pobytu w obozie koncentracyjnym
był traktowany w szczególnie okrutny sposób, bowiem był
postrzegany przez SS-manów jako osoba współwinna "mordom na
Niemcach" - mimo to nie załamał się próbując pocieszać
więźniów podczas całego swojego pobytu w obozie. Wiemy o tym z
relacji księdza Dymarskiego, współwięźnia. Również jego brat,
Władysław, nie przetrwał niemieckiej pożogi - zginął w 1939.
Ich los podzielili pozostali dwaj bracia, Kazimierz oraz Bronisław.
Z jego rodziny wywodził się też znany żołnierz Armii Krajowej,
Aleksander Schulz.
Nie
udało mi się ustalić czy Jan Ostrowski został w jakikolwiek
sposób pociągnięty do odpowiedzialności. Z fabryką A. Behring,
której Jan był współwłaścicielem, wiąże się jednak kolejna
tragiczna historia, o której warto przy okazji wspomnieć. Firma
utraciła płynność finansową i ogłosiła bankructwo na początku
1932 roku. Krótko po tym, w nocy z 11 na 12 stycznia tego samego
roku, samobójstwo strzałem z rewolweru w skroń popełnił Jan
Behring – wspólnik Ostrowskiego. To był ogromny cios dla jego
żony, która tuż po powrocie z pogrzebu zażyła znaczne ilości
weronalu (dawniej stosowany lek nasenny). Przetransportowana została
w stanie "beznadziejnym" do szpitala, gdzie następnego
dnia zmarła. W liście pożegnalnym napisała, że bezpośrednią
przyczyną targnięcia się na życie była śmierć męża i prosi o
zaopiekowanie się ich dzieckiem.
W
artykule Kuriera Bydgoskiego powiedziane było o "usunięciu figur
z gmachu Teatru Miejskiego". Nie jestem pewien o które
konkretnie rzeźby chodziło; te na fasadzie na wysokości drugiej
kondygnacji nie widnieją już na zdjęciach z 1927 roku, więc
niemożliwym jest by zostały usunięte w 1934 roku; były to rzeźby
Goethego i Schillera.
1927
rok
|
Da się jednak zauważyć, porównując zdjęcia Teatru, że w pewnym momencie zniknęły z jego południowej ściany tympanony.
Kamienica
Meinhardta została przebudowana w latach '40, a także tuż przed
przyjazdem Edwarda Gierka w 1974 roku - wtedy usunięto z fasady
pozostałe odstające elementy. Figury i dekoracje powróciły
dopiero w 2003 roku.
Na naprędkiej "nagonce" na wystające elementy kamienic ucierpiała także tzw. "kamienica Savoya", która utraciła wtedy swoje wazy:
Niestety
nie udało mi się znaleźć żadnych zdjęć budynku Archiwum sprzed
wspomnianą w prasie akcją usuwania "potencjalnie
niebezpiecznych" elementów.
W
okresie PRL
|
Jak
kamienica Meinhardta wygląda dzisiaj, po renowacji - nie będę
wstawiał zdjęcia. Zachęcam do zobaczenia na własne oczy. A
jeśli ktoś będzie miał okazję być w środku – do skorzystania
z pięknej, zabytkowej windy.
Źródła:
Kurier
Bydgoski, 20.01.1934,
Kurier
Bydgoski, 21.01.1934
Kurier
Bydgoski, 23.01.1934
Kalendarz
Bydgoski 1991
Kalendarz
Bydgoski 1997
Dodatek
do Orędownika Ostrowskiego i Odolanowskiego, 1932.01.08
Źródła
zdjęć:
fotopolska.eu
Kalendarz Bydgoski 1997
Bądź na bieżąco dzięki facebookowi
wtorek, 4 listopada 2014
Reakcja bydgoszczan na wybuch wojny
Tak w ostatnim numerze Kuriera Bydgoskiego (3.9.39) pisano o reakcji bydgoszczan na wybuch wojny.
Bądź na bieżąco dzięki facebookowi
Bądź na bieżąco dzięki facebookowi
Subskrybuj:
Posty (Atom)